Tośko wyszedł i nie wracał przez kilka dni. Kiedy już traciłyśmy nadzieje wszelkie wrócił. Jak gdyby nigdy nic. Nie całkiem zdrowy, nie całkiem cały i co najważniejsze-nie sam.
Jego obiektem westchnień (i przyczyną ucieczki) okazała się pewna piegowata kotka. Nie przedstawił nas sobie jeszcze, więc nazywajmy ją roboczo-Żaklin.
Cała sytuacja skojarzyła mi się z filmem "Moonrise Kingdom" mego ukochanego reżysera- Wes'a Andersona.
Nawet mi nie mówcie że jeszcze nie widzieliście! Nie chcę tego słuchać!
Gdzie ja mam głowę! Jeszcze kukułka!:
Ale o tym co przeżył Tosieniek i co by było gdyby kózka nie skakała oraz o mej miłości do Andersona już w następnych odcinkach :) (które niestety nieprędko!)